| Źródło: inf.własna
Pierwszy sezon w barwach ŻKS Ostrovii - rozmowa z Mateuszem Szczepaniakiem.
Za nami emocjonujący sezon 2015. Twoim zdaniem te rozgrywki można zaliczyć do udanych w wykonaniu ŻKS Ostrovii?
- Tak, myślę, że to był mimo wszystko udany sezon. Drugie miejsce przed sezonem każdy z kibiców, żużlowców czy działaczy brałby w ciemno. Szkoda, że ostatni mecz przykrył cieniem wszystkie nasze wcześniejsze zwycięstwa. Finał mógł być znacznie lepszy w naszym wykonaniu, a na pewno w moim. Gdyby każdy z nas zawodników na własnym torze dorzucił kilka punktów więcej, to pewnie teraz rozmawialibyśmy w trochę innych nastrojach i okolicznościach ale nic już na to nie poradzimy.
A indywidualnie? Z czystym sumieniem możesz być zadowolony ze swojej postawy?
- Cieszę się, że udało mi się zrobić dobry wynik w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w Gorzowie, kilkukrotnie miałem okazję startować już w wielkim finale, ale ten rok przyniósł mi najlepszy wynik w karierze. Później nienajgorszy wynik w SEC a ligowo? Ogólnie rzecz biorąc wynik w NICE PLŻ był dobry, choć zdarzyło się kilka słabszych meczów, które zdecydowanie były niepotrzebne. Wynikało to z niedopasowania sprzętu, bo fizycznie i psychicznie przez cały rok czułem się bardzo dobrze. Podobnie jak w ocenie zespołu, tak i w mojej, cień na końcowy wynik rzuca ten ostatni mecz. Gdybym wtedy zrobił te kilka punktów więcej na własnym torze, byłoby znacznie lepiej.
Ocena w skali od jeden do dziesięć?
- sześć i pół.
W trakcie sezonu razem z Michałem najgłośniej narzekaliście na brak systematycznej jazdy. Pracujesz już nad tym, by w przyszłym roku znaleźć klub za granicą?
- Tak, cały czas. Już w trakcie sezonu o tym myślałem, ale nie jest łatwo znaleźć drużynę za granicą. W Anglii pozmieniały się przepisy, które utrudniają mi znalezienie odpowiedniego pracodawcy. W Szwecji mam dość wysoki KSM, bo tam nie startuję, w Danii mam kategorię B. Cały czas jednak nad tym pracuję i chcę wrócić na zagraniczne tory. To znacznie ułatwia sprawę, bo każdy widzi jak wyglądają rozgrywki w naszym kraju i taki senior, który wyrósł już z „młodzieżówek” a nie ma zagwarantowanych startów na zachodzie, ma najzwyczajniej w świecie problem z ilością regularnych startów.
Przed sezonem pytałem Cię o ostrowskich kibiców. Wówczas odpowiedziałeś, że ta słynna lokalna „dzicz” już wymarła. Dziś, gdy pierwszy sezon w biało-czerwonych barwach za tobą, możesz powiedzieć to samo? Czy może jednak fani dali się momentami we znaki?
- Cały sezon nie był zły. Może po pierwszym meczu w lidze na Łotwie, gdzie wysoko przegraliśmy, dało się odczuć niezadowolenie i krytykę kibiców. Później było już znacznie lepiej bo zaczęliśmy regularnie wygrywać, dopiero ten finał popsuł naszą wypracowaną relację z kibicami. To ciągnie się do dzisiaj. Nie mówię o wszystkich, ale zawsze znajdzie się taka grupka fanów, która pamięta tylko ostatni mecz. Szczególnie po zawodach na własnym stadionie z Lokomotivem czy pierwszym meczu barażowym z Rzeszowem dało się odczuć negatywne nastawienie. Jakieś dziwne wyzwiska czy ironiczne zapytania kierowane w naszą stronę nie były dla mnie czy Michała niczym miłym.
Wróćmy na chwilę do wrześniowego finału SEC. Ale tak szczerze i bez kurtuazji. Mocno spinałeś się na te zawody? Bo determinacja i chęć pokazania się aż kipiały z ciebie tego dnia.
- Czy się spinałem? Nie, to nie to. Byłem bardzo mocno podekscytowany tym, co się działo wokół mnie. Sam proces przygotowania stadionu do tych zawodów, nowe nagłośnienie czy kilkudniowa wizyta firmy ONE Sport w naszym mieście, to wszystko działało na mnie bardzo mobilizująco. Zupełnie coś innego – nowego. W piątek przeszedłem się jeszcze na stadion by zobaczyć jak wygląda tor i czułem, że będzie dobrze. Ten moment, gdy wyjechaliśmy już do prezentacji przy akompaniamencie muzyki i pełnych trybun, był niesamowity. Mówiąc wprost - dostałem mega powera.
A sprzętowo? Szukałeś jakiejś nowej, specjalnej „szafy” na ten dzień?
- To tak nie działa, często jest tak, że kupisz nowy silnik, a później okazuje się, że on jedzie znacznie gorzej niż twój piąty silnik treningowy. Jechałem na tym samym sprzęcie co przez cały sezon, byłem pewien tego na czym jadę. Szykowaliśmy się tak samo jak do innych meczów ligowych, oczywiście silniki były świeżo po remoncie, ale bez żadnych nowości. Wszystko rozbija się o kwestię odpowiedniego dopasowania do danej nawierzchni.
Po pierwszych dwóch startach i komplecie punktów, zagotowało się trochę w tobie? Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Wszystko przyjmowałem na spokojnie. Reakcja kibiców po wygranych biegach bardzo mobilizowała do dalszej walki, ale nie spodziewałem się, bym zakończył te zawody z kompletem punktów. W pierwszych biegach jechałem z wewnętrznych pól co ułatwiało rozegranie pierwszego łuku. Później było już trochę trudniej. Jednak nie do końca jestem z siebie zadowolony, bo w półfinale popsułem start i mogę mieć tylko do siebie pretensje o to, że nie udało mi się zakwalifikować do wielkiego finału, więc do pełnego zadowolenia daleka droga.
Nie za surowo?
- Zdecydowanie nie, znam paru byłych żużlowców, którzy jarają się, że przywieźli w jednym biegu za sobą Pedersena czy Hancocka, a dziś już zakończyli kariery i na okrągło o tym wspominają. Odpowiednia samoocena to bardzo ważna rzecz w życiu każdego zawodnika. Wiem, że mogłem wtedy zrobić więcej.
Załóżmy czysto teoretycznie, że ŻKS Ostrovia awansowała do PGE Ekstraligi, a działacze dalej widzą twoją osobę w składzie. Po zakończonym właśnie, udanym sezonie, podjąłbyś się powrotu na ekstraligowe tory?
- Pewnie, że tak. Bardzo mi na tym zależało, by awansować i dalej ścigać się w barwach klubu z rodzimego miasta w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ostrowscy kibice w pełni zasługują na to, by regularnie oglądać najlepszych żużlowców świata. Finał SEC czy mecz w Rzeszowie pokazał mi, że jestem w stanie wygrywać z najlepszymi, więc jeśli byłaby taka możliwość, to dlaczego nie?
Jakie plany na okres jesienno-zimowy?
- Listopad to miesiąc tylko dla mnie, trzeba się trochę wyluzować i dać w palnik. Jednak już od początku grudnia będę gdzieś tam starał się wrócić do treningów i zacząć pracować nad powrotem do odpowiedniej kondycji. Jakieś wakacje? Szczerze, jeszcze o tym nie myślałem, może zimą wyskoczę gdzieś na narty albo deskę.
Na koniec, nie bylibyśmy sobą, jeśli nie porozmawialibyśmy o futbolu. W czerwcu kadra Adama Nawałki wybiera się na Euro. Na co stać twoim zdaniem biało-czerwonych podczas tego turnieju?
- Po ostatnim awansie kibice w całym kraju będą pewnie Bóg wie czego od nich oczekiwać. Moim zdaniem powinniśmy podejść do tych rozgrywek na spokojnie. Mamy kilku świetnych piłkarzy, ale czy to wystarczy by zostać czarnym koniem całego turnieju? Nie sądzę. Chłopacy powinni raczej skupić się na wyjściu z grupy, a co ma być później to i tak będzie. Mimo, że stawka zespołów powiększyła się w porównaniu z ubiegłymi edycjami, we Francji nie będzie łatwych przeciwników.
Rozmawiał Mateusz Kołodziej.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj