| Źródło: inf. własna
Na własne życzenie. Stała się rzecz niewytłumaczalna (foto)
Miał być ogień w 3mk Arenie Ostrów i był. Do pewnego momentu. Doping niósł Stalówkę, która wydawało się, że ma mecz pod kontrolą. To co wydarzyło się od 32 do 38 minuty nie da się w racjonalny sposób wytłumaczyć. Nie potrafili zrozumieć tego także kibice, których doping cichł z każdym kolejnym koszem rzucanym przez Śląsk.
Owszem, było zmęczenie. Owszem, były problemy z faulami, ale Śląsk, który nie miał już nic do stracenia, rzucił się na Stal, a ta pękła. Zginęła w pewnym sensie od własnej broni, czyli twardego nacisku na rozgrywających rywala.
Rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Straty, proste błędy, pudła spod kosza, a nawet z rzutów wolnych. To wszystko napędziło Śląsk. Czasy brane przez trenera Andrzeja Urbana nie przerwały serii wrocławian. Od stanu 59:72, Śląsk rzucił 18 punktów z rzędu i wygrywał 77:72. Odzyskanego prowadzenia nie dał sobie wydrzeć.
-Roztrwoniliśmy tak wysoką przewagę. Nie wiem, czy myśleliśmy, że samo się to dowiezie do końca… - powiedział ze łzami w oczach Krzysztof Sulima.
Trudno było zebrać myśli także Tomaszowi Gielo, któremu łamał się głos. – Ten mecz był w naszych rękach. Ułożyliśmy go pod nasze dyktando. Mieliśmy, wydawało się bezpieczną przewagę w czwartej kwarcie. Sami w niej pękliśmy. Gratulacje dla Śląska. Walczyli do końca w czwartej kwarcie. Pokazali w niej charakter, a my jego nie pokazaliśmy. Głowami byliśmy już w półfinale. Myśleliśmy nie wiadomo, o czym, zamiast skupić się na tym, co nam dawało przewagę. Obrona, twarda zbiórka. O tym wszystkim zapomnieliśmy w najważniejszym momencie meczu. Najpierw posypała się nasza przewaga, a później Śląsk wyszedł na prowadzenie. Mogę tylko i wyłącznie przeprosić kibiców za to, co się wydarzyło – podsumował Tomasz Gielo.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj