Dzisiaj protest na ostrowskim rynku przeciw testom na covid
Rząd Prawa i Sprawiedliwości złożył do procedowania kolejny projekt ustawy mający zmuszać osoby do wykonywania testów na obecność koronawirusa SARS-CoV-2. Jeśli tego nie zrobią będą mogli za to słono zapłacić zarażonej osobie.
Przeciw temu właśnie będą protestować w Ostrowie.
Nowe uregulowania ustawy:
– pracownik jest uprawniony do nieodpłatnego wykonania testu diagnostycznego w kierunku SARS-CoV-2 raz w tygodniu
– pracownik, u którego zostało potwierdzone zakażenie SARS-CoV-2 i który ma uzasadnione podejrzenie, że do zakażenia doszło w zakładzie pracy, może złożyć pracodawcy, w terminie dwóch miesięcy od zakończenia izolacji, izolacji w warunkach domowych albo hospitalizacji z powodu COVID-19, wniosek o wszczęcie postępowania w przedmiocie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia SARS-CoV-2, przysługującego od pracownika, który nie poddał się testowi diagnostycznemu w kierunku SARS-CoV-2
– przyznanie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia SARS-CoV-2 następuje w drodze decyzji wojewody, od której będzie przysługiwać odwołanie
– wysokość świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia SARS-CoV-2 wynosi równowartość pięciokrotności minimalnego wynagrodzenia za pracę określonego w przepisach (czyli 15 tys. zł)
– pracodawca będzie mógł również wystąpić o odszkodowanie dla siebie (od nietestujących się pracowników), jeśli zakażenia do jakich dojdzie w firmie odbiją się negatywnie na jego działalności.
Ta ścieżka odnosi się do pracodawców, którzy będą wymagać testów. Jeśli pracodawca nie żądał okazania negatywnych wyników testu, pracownik będzie mógł sam wystąpić do wojewody o odszkodowanie od owego pracodawcy.
Co w tym projekcie jest „nie tak”? Mówiąc najprościej – wszystko.
Po pierwsze, walka z pandemią COVID-19, o czym choćby w czwartek przypomniało po raz kolejny ECDC w kontekście wiedzy o wariancie Omikron, odbywa się przede wszystkim (choć nie wyłącznie) przez powszechne szczepienia przeciw COVID-19 (w tym podawanie trzeciej dawki). Tymczasem projekt nie tylko wprost deprecjonuje znaczenie szczepień (sprowadzając je do ochrony indywidualnej przed ciężkim przebiegiem), ale faktycznie – przez zrównanie obowiązków zaszczepionych i niezaszczepionych – zatrzymuje program szczepień. Po co się szczepić, skoro „szczepienie nic nie daje”, bo i tak trzeba będzie wykonywać testy?
Po drugie, nawet jeśli przyjąć (fałszywe) założenie, że testy chronią bardziej skutecznie, wykonywanie testów antygenowych raz w tygodniu to typowa zasłona dymna – te testy nie bez przyczyny mają „ważność” 48 godzin. I jeśli rzeczywiście miałyby pomóc w tworzeniu „bezpiecznych i higienicznych warunków pracy”, pracownicy powinni je przedstawiać minimum (!) dwa razy w tygodniu. Nie mamy takiej infrastruktury, bez względu na to, co do powiedzenia na ten temat ma Ministerstwo Zdrowia i jak dużo pieniędzy budżet państwa (rząd) chce „przepalić” na program testowania.
Po trzecie, nawet jeśli testy wykonywane raz w tygodniu choćby w małym stopniu poprawiały poziom bezpieczeństwa (nie będą), ta argumentacja pada w zderzeniu z faktami: pracownicy nie będą się musieli testować. W krajach, w których zastosowano szerokie testowanie (zwłaszcza w momentach zaostrzania się sytuacji epidemicznej i lawinowego wzrostu zakażeń), pracownicy czy nawet uczniowie, którzy obowiązku nie dopełnili, po prostu nie mogli wejść na teren firmy, urzędu, szkoły. To jest rzeczywista walka z pandemią. W Polsce – nie. Wszyscy, którzy – jak mówił w czwartek poseł PiS Bolesław Piecha, współautor ustawy – „będą musieli dobrowolnie” się testować, będą się równocześnie mogli nie testować (porównanie lex Hoc/Rychlik z Polskim Ładem naprawdę nie jest na wyrost, odkąd premier zapowiedział współistnienie dwóch systemów podatkowych dla pewnej grupy podatników), ryzykując tym, że w pewnych okolicznościach może będą musieli się liczyć z koniecznością wydania kilkunastu tysięcy złotych. Lub więcej, bo z przepisów projektu jasno to nie wynika.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj