
Mroczna historia kaplicy. Zamordował partnerkę, dziecko udusił w foliowej torbie

Taczanów Drugi to malownicza, przepiękna miejscowość położona niedaleko Pleszewa.
Wieś ta słynie z wielu urokliwych miejsc i zabytków, niemniej jednak bez wątpienia najbardziej znanym budynkiem jest tutaj pałac Taczanowskich - rodziny, do której należała kiedyś miejscowość i od których nazwiska otrzymała ona nazwę. Rozmaite drzewa skrywają alejkę, która prowadzi do kapliczki. W tym obiekcie sakralnym rozegrała się tragedia, która po dziś dzień mrozi krew w żyłach.
Kilka słów o samej kapliczce.
Budynek został wybudowany w zgodzie ze stylem neogotyckim. Jego surowość, a zarazem elegancja wpływają na to, że bardzo często zostaje wybrany przez pary małżeńskie jako miejsce ślubu. Budowa tej kapliczki została zlecona przez właściciela miejscowości, czyli Alfonsa Taczanowskiego w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Obiekt sakralny usytuowany w tak pięknym, drzewnym otoczeniu był niemym świadkiem tragedii, jaka rozegrała się w 2004 roku i wiązała ze sobą tragedię dwóch rodzin.
Wprowadzenie do historii rodem z najbardziej krwawego kryminału.
Bohaterami tej tragedii była Iwona i Marcin. Były między nimi cztery lata różnicy w momencie poznania się (dziewczyna miała piętnaście lat, natomiast chłopak dziewiętnaście). Para znała się od dzieciństwa, jednakże różnica wieku sprawiała, że rzadko nawiązywali ze sobą kontakt. Do czasu. Zmiana nastąpiła około roku 1998, kiedy to ich więź zaczęła się znacząco zacieśniać. Po upływie kilku lat para młodych ludzi zadecydowała, że chce razem zamieszkać i założyć rodzinę. Wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze sygnały o tym, że Marcin i Iwona różnią się na wielu płaszczyznach. Jedną z sytuacji o tym świadczących z całą pewnością była ta, gdy mężczyzna oskarżył swoją partnerkę o kradzież pieniędzy (a dokładniej rzecz biorąc, chodziło o kwotę około ośmiuset euro). W wyniku karczemnej awantury Iwona zdecydowała, że chce powrócić do rodzinnego domu. Mniej więcej w tym czasie odkryła, że nosi pod sercem dziecko Marcina. Nie sprawiło to jednakże, że chciała powrócić do partnera. Wolała wychowywać je jako samotna matka.
Decyzja sądu
Pod koniec stycznia 2004 roku sąd nakazał ojcu dziecka wypłacić alimenty na rzecz córki, której nadano imię Wiktoria. Dlaczego Marcin nie płacił wcześniej należących się dziecku pieniędzy? Dlatego, że odwołał się od decyzji sądu. Dokładnie tego samego dnia Iwona zabrała czteromiesięczne wówczas niemowlę na spacer i ślad po niej zaginął.
Zmartwiona rodzina
Czas upływał, a dwudziestoletnia matka wciąż nie wracała ze spaceru. Była zima i tak długie przebywanie z maleńkim niemowlęciem na mrozie mogło doprowadzić do tragedii, to było nie rozsądne ani tym bardziej podobne do odpowiedzialnej kobiety. Z tego też powodu jej rodzina w miarę, gdy drzwi zewnętrzne się nie otwierały, a w nich nie pojawiała się Iwona z dzieckiem odczuwała coraz mocniejszy niepokój. Po upływie trzech godzin rozpoczęły się telefony do znajomych Iwony. Nikt jednak nie miał z nią tego dnia kontaktu. Właśnie wtedy postanowiono zawiadomić policję o zaginięciu.
Pozostały tylko ślady wózka pośród białego puchu, prawdopodobnie morderstwo?
Poszukiwania Iwony wraz z Wiktorią nie dały rezultatu. Dopiero na drugi dzień przyszedł wyczekiwany przełom. Wyczekiwany, ale zarazem niosący ze sobą tragiczne wieści. Kto się do niego przyczynił? Kościelny, który pilnował kaplicy od sześćdziesięciu czterech lat, kiedy to hrabina, w której posiadaniu był budynek podarowała klucz panu Stanisławowi (bo tak właśnie nazywał się ten mężczyzna). Przyszedł on jak co rano do kapliczki i zauważył ślady pozostawione przez koła dziecięcego wózka. Co ciekawe, nie zauważył jednakże śladów świadczących o tym, by ktokolwiek wyszedł z budynku. Zaintrygowany, ale także zapewne i lekko zmartwiony wszedł do środka. Tam zauważył zupełnie pusty wózek, a obok niego nogi kobiety. Przez to, że pan Stanisław był pierwszą i jedyną osobą, która znalazła zwłoki Iwony automatycznie uznano go za winnego tego morderstwa.
Czyżby to był wyrok?
Na jego korzyść świadczyły jednak ślady bieżnika kół samochodu, które niedługo potem zgadzały się ze śladami bieżnika kół, które w swoim aucie posiadał Marcin. Co więcej, na jego ubraniach znaleziono liczne ślady krwi. Nigdzie natomiast nie było maleńkiej Wiktorii.
Co się stało z niemowlęciem?
Ojciec dziecka dość spójnie zeznawał w kwestii tego, jak pozbawił życia Iwony. Według jego słów doszło między nimi do intensywnej kłótni, w wyniku której zaczął szarpać i bić po głowie swoją partnerkę, a ta upadła i nieszczęśliwie uderzyła się o kamienną ławkę. Wtedy Marcin z wściekłością uderzał głową leżącej kobiety o posadzkę, a gdy ta nadal wykazywała oznaki życia postanowił, że zakończy je raz na zawsze za pomocą cegły. Zabójstwo to miało być nauczką za to, że wspomniała ona o innym mężczyźnie.Zmiana zeznań?
Inaczej sprawa wyglądała w przypadku zeznań na temat dziecka. Ojciec aż czterokrotnie je zmieniał. Podobno woził swoją córkę kilka godzin w samochodzie, a następnie włożył do foliowego worka i docisnął kurtką, w konsekwencji czego niemowlę zmarło. Po tych bestialskich czynach Marcin miał odwiedzić swoich znajomych, jakby nigdy nic się nie stało.
Co dalej?
Zwłok Wiktorii nigdy nie odnaleziono, pomimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań. Mężczyznę skazano natomiast na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności.
Taczanów Drugi to malownicza, przepiękna miejscowość położona niedaleko Pleszewa.
Wieś ta słynie z wielu urokliwych miejsc i zabytków, niemniej jednak bez wątpienia najbardziej znanym budynkiem jest tutaj pałac Taczanowskich - rodziny, do której należała kiedyś miejscowość i od których nazwiska otrzymała ona nazwę. Rozmaite drzewa skrywają alejkę, która prowadzi do kapliczki. W tym obiekcie sakralnym rozegrała się tragedia, która po dziś dzień mrozi krew w żyłach.
Kilka słów o samej kapliczce.
Budynek został wybudowany w zgodzie ze stylem neogotyckim. Jego surowość, a zarazem elegancja wpływają na to, że bardzo często zostaje wybrany przez pary małżeńskie jako miejsce ślubu. Budowa tej kapliczki została zlecona przez właściciela miejscowości, czyli Alfonsa Taczanowskiego w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Obiekt sakralny usytuowany w tak pięknym, drzewnym otoczeniu był niemym świadkiem tragedii, jaka rozegrała się w 2004 roku i wiązała ze sobą tragedię dwóch rodzin.
Wprowadzenie do historii rodem z najbardziej krwawego kryminału.
Bohaterami tej tragedii była Iwona i Marcin. Były między nimi cztery lata różnicy w momencie poznania się (dziewczyna miała piętnaście lat, natomiast chłopak dziewiętnaście). Para znała się od dzieciństwa, jednakże różnica wieku sprawiała, że rzadko nawiązywali ze sobą kontakt. Do czasu. Zmiana nastąpiła około roku 1998, kiedy to ich więź zaczęła się znacząco zacieśniać. Po upływie kilku lat para młodych ludzi zadecydowała, że chce razem zamieszkać i założyć rodzinę. Wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze sygnały o tym, że Marcin i Iwona różnią się na wielu płaszczyznach. Jedną z sytuacji o tym świadczących z całą pewnością była ta, gdy mężczyzna oskarżył swoją partnerkę o kradzież pieniędzy (a dokładniej rzecz biorąc, chodziło o kwotę około ośmiuset euro). W wyniku karczemnej awantury Iwona zdecydowała, że chce powrócić do rodzinnego domu. Mniej więcej w tym czasie odkryła, że nosi pod sercem dziecko Marcina. Nie sprawiło to jednakże, że chciała powrócić do partnera. Wolała wychowywać je jako samotna matka.
Decyzja sądu
Pod koniec stycznia 2004 roku sąd nakazał ojcu dziecka wypłacić alimenty na rzecz córki, której nadano imię Wiktoria. Dlaczego Marcin nie płacił wcześniej należących się dziecku pieniędzy? Dlatego, że odwołał się od decyzji sądu. Dokładnie tego samego dnia Iwona zabrała czteromiesięczne wówczas niemowlę na spacer i ślad po niej zaginął.
Zmartwiona rodzina
Czas upływał, a dwudziestoletnia matka wciąż nie wracała ze spaceru. Była zima i tak długie przebywanie z maleńkim niemowlęciem na mrozie mogło doprowadzić do tragedii, to było nie rozsądne ani tym bardziej podobne do odpowiedzialnej kobiety. Z tego też powodu jej rodzina w miarę, gdy drzwi zewnętrzne się nie otwierały, a w nich nie pojawiała się Iwona z dzieckiem odczuwała coraz mocniejszy niepokój. Po upływie trzech godzin rozpoczęły się telefony do znajomych Iwony. Nikt jednak nie miał z nią tego dnia kontaktu. Właśnie wtedy postanowiono zawiadomić policję o zaginięciu.
Pozostały tylko ślady wózka pośród białego puchu, prawdopodobnie morderstwo?
Poszukiwania Iwony wraz z Wiktorią nie dały rezultatu. Dopiero na drugi dzień przyszedł wyczekiwany przełom. Wyczekiwany, ale zarazem niosący ze sobą tragiczne wieści. Kto się do niego przyczynił? Kościelny, który pilnował kaplicy od sześćdziesięciu czterech lat, kiedy to hrabina, w której posiadaniu był budynek podarowała klucz panu Stanisławowi (bo tak właśnie nazywał się ten mężczyzna). Przyszedł on jak co rano do kapliczki i zauważył ślady pozostawione przez koła dziecięcego wózka. Co ciekawe, nie zauważył jednakże śladów świadczących o tym, by ktokolwiek wyszedł z budynku. Zaintrygowany, ale także zapewne i lekko zmartwiony wszedł do środka. Tam zauważył zupełnie pusty wózek, a obok niego nogi kobiety. Przez to, że pan Stanisław był pierwszą i jedyną osobą, która znalazła zwłoki Iwony automatycznie uznano go za winnego tego morderstwa.
Czyżby to był wyrok?
Na jego korzyść świadczyły jednak ślady bieżnika kół samochodu, które niedługo potem zgadzały się ze śladami bieżnika kół, które w swoim aucie posiadał Marcin. Co więcej, na jego ubraniach znaleziono liczne ślady krwi. Nigdzie natomiast nie było maleńkiej Wiktorii.
Co się stało z niemowlęciem?
Ojciec dziecka dość spójnie zeznawał w kwestii tego, jak pozbawił życia Iwony. Według jego słów doszło między nimi do intensywnej kłótni, w wyniku której zaczął szarpać i bić po głowie swoją partnerkę, a ta upadła i nieszczęśliwie uderzyła się o kamienną ławkę. Wtedy Marcin z wściekłością uderzał głową leżącej kobiety o posadzkę, a gdy ta nadal wykazywała oznaki życia postanowił, że zakończy je raz na zawsze za pomocą cegły. Zabójstwo to miało być nauczką za to, że wspomniała ona o innym mężczyźnie.Zmiana zeznań?
Inaczej sprawa wyglądała w przypadku zeznań na temat dziecka. Ojciec aż czterokrotnie je zmieniał. Podobno woził swoją córkę kilka godzin w samochodzie, a następnie włożył do foliowego worka i docisnął kurtką, w konsekwencji czego niemowlę zmarło. Po tych bestialskich czynach Marcin miał odwiedzić swoich znajomych, jakby nigdy nic się nie stało.
Co dalej?
Zwłok Wiktorii nigdy nie odnaleziono, pomimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań. Mężczyznę skazano natomiast na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj